Ruszyła maszyna, po szynach ospale… ale zabrakło jej pary i
w tak ospałym tempie dowlekła się do końca. Pierwszą część przygód Takeshiego
(tutaj) wciągnęłam nosem zarywając noc. Przecudownie fantastyczny świat łączący
wierzenia i tradycje japońskie z twardą rzeczywistością Ameryki Południowej
sprawił, że zachwyciłam się tym co przedstawiła autorka. Dramatyczne
zakończenie pierwszego tomu sprawiło, że gryzłam pazury oczekując części
drugiej. A tu takie rozczarowanie.
Autorka pociągnęła wątki rozpoczęte w „Cieniu śmierci”
dodając jednak do nich nowe, zbyt skomplikowane i mało przystające do głównej
osi książki. Emm… tzn. jeśli jakakolwiek jest, bo naprawdę ciężko połapać się o
czym jest ta seria. Na pewno o Takeshim i o jego przeznaczeniu, który zapewne
ma odegrać ważną rolę w losach Wakumi, świata, który zasiedlony przed wiekami
przez ziemskich osadników jest osobliwym połączeniem zmitologizowanych
elementów współczesności, magii i całej mieszanki wierzeń.
Mamy też mnóstwo pobocznych wątków, dodatkowych historii,
wiele postaci o których ciężko zdecydować czy są pierwszo- czy drugoplanowe.
Fajnie jest czytać o świecie bogatym w szczegóły i dopracowanym, ale
niekoniecznie czytelnik musi poznawać historie każdej nowej postaci x lat w
tył, szczególnie jeśli ich przeszłość nie ma żadnego wpływu (lub znikomy) na
teraźniejszość.
Pomijając to rozproszenie wątków również język, którym napisana
jest powieść zaczął mnie irytować. Ciągłe powtórzenia o zielonych oczach
Takeshiego i tygrysiej naturze damy Funoko z pierwszego tomu autorka zamieniła w ciągłe powtórzenia… prawie
wszystkiego. Mniej więcej chodzi o sytuację, w której dana postać opuszcza
pokój. Zamiast napisać, że postać wychodzi dostajemy coś w stylu: I wyszedł.
Już go nie ma. Opuścił pokój. Yhym, bo za pierwszym razem nie ogarnęłam. Tak
jak w tym fragmencie „Bo był tu. Właśnie
tutaj, w komisariacie Alfreda. On sam, osobiście.” Bardzo często natrafiałam na zbitki
przymiotników, które zapewne miały uplastycznić mi opis, a sprawiały jedynie,
że wydawał się on wymuszony (jak np. Ciosy
wciąż układały się w precyzyjne, błyskawiczne i zabójcze sekwencje.) Nie
jest to złe samo w sobie, ale taki zabieg powtarzany raz za razem bardzo męczy.
Tak jak częste zaczynanie zdań od a, ale i bo (dobra, czepiam się, ale jakoś mi się to rzuciło w oczy).
Autorka przedstawiła nam piękny i egzotycznie pociągający
zbiór obrazków niewątpliwe namalowanych sprawnie, ale w tak wielkim natłoczeniu
zbyt męczących i oszałamiających. Może w
trzeciej części nagle wszystko zaskoczy. Jednak po tak słabej części drugiej nie
wiem czy będę miała chęć na część trzecią.
Wielka szkoda, że autorka nie utrzymała poziomu z pierwszej
części, bo cykl o Takeshim zapowiadał się bardzo ciekawie i oryginalnie. No,
szkoda. Szczególnie, że historia ciekawa, pomysł na nią świetny i
przedstawienie świata również, ale akcja, którą wypełniony był tom pierwszy w
tej części zwolniła i zaczęła ciągnąć się jak kisiel.
Acha, a o czym w ogóle jest „Takeshi 2. Taniec tygrysa”?
Ciężko powiedzieć. Mnogość wątków sprawiła, że ciężko streścić fabułę.
Takeshiego uratował jego dawny przyjaciel z Zakonu i razem z domorosłą
księżniczką, czyli córką wójta z Zimnej Wody wywiózł ich do swojego domu –
tajemniczej bazy z równie tajemniczym pięknym Lalem. Wracamy również do Etsuke,
adeptki Zakonu Rozerwanego Kręgu, która postać jednak niezbyt ewoluuje. Zresztą
nawet powierzchowne streszczenie wątków z powieści zajęłoby za dużo miejsca, a
na razie ciężko stwierdzić, które są tymi wiodącymi. Jeśli jednak chcesz poznać
Takeshiego, niezwykłego wojownika, to zacznij od części pierwszej, a potem i
tak zaczniesz czytać część drugą, bo się nie będziesz mógł oprzeć. To czy ją dokończysz będzie zależało jedynie
od Ciebie.
Polecam wszystkim, którzy dają szansę książkom, no i tym,
którzy doczytują.
Pozdrawiam,
Kura Mania.
Zapraszam do przeczytania tekstu o „Takeshi. Cień śmierci”Mai Lidii Kossakowskiej.
Kiedyś bardzo lubiłam Kossakowską, ba, byłam zachwycona jej debiutanckim zbiorem opowiadań "anielskich". Cykl ten zarżnęła ostatecznie Aniołem burz. Takeshiego nawet nie tykałam. Pomysły są najmocniejszą stroną autorki, z wykonaniem bywa bardzo różnie.
OdpowiedzUsuńZbieraczem burz, oczywiście. Za mocno wyparłam traumę, jak widać:)
OdpowiedzUsuńJa czytałam wcześniej (oprócz Takeshiego oczywiście) jedynie "Siewcę wiatru" i bardzo mi sie podobał, ale to było wieki temu. Teraz jestem bardzo rozczarowana :/
Usuń