The world is weary of
me,
And I am weary of it.
Charles d’Orleans
Jed Martin swoją karierę artystyczną zaczął od
fotografowania urządzeń. Jego zdjęcia, perfekcyjne w swojej prostocie, robione
dla firm na całym świecie dawały mu przyzwoity dochód. Jed jednak zerwał z
fotografią komercyjną niespodziewanie dostrzegając piękno francuskich map
Michelina. Proste kolory, przecinające się linie i zróżnicowanie gęstości
występujących kształtów w ujęciu obiektywu Jeda urastają do rangi sztuki. W
czasie współpracy z Michelinem fotograf poznaje przepiękną Olgę, Rosjankę
pracującą we francuskim oddziale firmy. Mimo, że para wydaje się być niedobrana
ich miłość kwitnie. Wystawa Martina odnosi wielki sukces, a dochód ze sprzedaży
oryginalnych fotografii jak i reprodukcji jest bardzo duży. Niestety, Olga
zostaje odesłana do Rosji, aby tam rozwijać oddział Michelina. Kiedy dziewczyna
proponuje mu wspólne zamieszkanie w jej ojczystym kraju, ten nie potrafi się
zdecydować na tak odważny krok. Kolejną zmianą w życiu Jeda jest decyzja o
zrezygnowaniu z kontynuowania sprzedaży zdjęć map drogowych. Fotografia nie
interesuje już mężczyzny, który poczuł w sobie potrzebę malowania. Postanawia
zrobić cykl o zawodach przedstawiających przeróżne osoby od rzeźnika do Billa
Gatesa i Steva Jobsa. Jako, że Martin ma trudności ze znalezieniem słów do
opisywania swoich artystycznych kreacji do napisania krótkiego opisu kolejnej jego
wystawy zostaje poproszony Michel Houellebecq, jako osoba znana i
kontrowersyjna. W zamian pisarz dostaje nie tylko sporą sumę pieniędzy, jak i
również swój obraz namalowany przez Jeda. Pomimo pozornego braku bliskości
między nim a francuskim pisarzem, przywiązuje się on do autora „Cząstek
elementarnych”, ceni sobie jego zdanie i w niewytłumaczalny sposób czuje, że
Houellebecqa obecność ma znaczenie w jego życiu. Wystawa, do której pisarz
stworzył komentarz stała się międzynarodowym sukcesem, obrazy zyskują wartość
wielu tysięcy euro, a Jed staje się milionerem. Nie zmienia to jednak
charakteru Jeda przyzwyczajonego do dobrobytu, który dalej mieszka w swoim
starym mieszkaniu z wiecznie psującym się bojlerem. Po zakończeniu etapu malowania,
Jed nie wie, w którą stronę się zwrócić. Przeżywa skomplikowane chwile związane
z powrotem Olgi i śmiercią ojca, jak również przyjdzie mu zmierzyć się z
okrutnym morderstwem Michela Houellebecqa. Autor prowadzi nas aż do końca życia
Jeda, który po wielu latach samotnego mieszkania na wsi w domu rodzinnym swoich
dziadków znów zaczyna otworzyć oryginalną sztukę jak również trochę otwiera się
na wciąż zmieniający się świat wokół niego.
Ech. Ciężko jest mi pisać o tej książce. Zaczyna się
intrygująco, trochę śmiesznie, od problemów Jeda z bojlerem i trudnościami w
znalezieniu firmy, która szybko i rzetelnie mogłaby go naprawić. Później
czytelnik dostaje jakby biografię artysty lub przewodnik po jego dokonaniach. Wymieszane jest to z prywatnym życiem Jeda,
które można by opisać w kilku zdaniach. Nie ma w jego życiu gwałtownych zmian,
porywających namiętności czy nawału uczuć. Jed jest wycofany, wszystko
przydarza mu się jakby mimochodem. Nawet o swoim życiu zawodowym nie ma on
wiele do powiedzenia. Jego bierność prowadzi do zakończenia związku z Olgą.
Mimo tego, że ciągle żyje w nim pytanie o samobójczą śmierć matki nie drąży on
tego tematu w rozmowach z ojcem, z którym i tak spotyka się sporadycznie. Nie
ma między nimi zbyt dużej więzi. Kiedy ojciec Jeda pod wpływem alkoholu zwierza
się on synowi ze swoich młodzieńczych marzeń, ten jest zaskoczony zdaje sobie
sprawę, że tak naprawdę nie zna swojego ojca, jest on dla niego obcym
człowiekiem. Pierwsza część książki trzyma tempo, jest spokojna, ale ciekawa, dobrze
się czyta.
Niestety, w drugiej części, którą otwiera okrutne i
wyrafinowane morderstwo Houellebecqa, akcja siada. Dostajemy mnóstwo szczegółów
dotyczących życia policjanta, który prowadzi to śledztwo, aby w pewnym momencie
przeczytać o jego przejściu na emeryturę nie rozwiązawszy sprawy. Poznajemy jej
zakończenie, ale nie wnosi ona nic, jeśli chodzi o Jeda Martina. Do niego
wracamy później w monotonnym opisie jego lat po przeprowadzce na wieś. Martin
prowadzi życie samotne, ale jest z niego zadowolony, uważa, że było
satysfakcjonujące w sferze zawodowej i prywatnej (!!!). Najlepsze jest to, że
nawet nie zauważa, kiedy kończy sześćdziesiątkę. Wszystko to jest raczej nudne
i w sumie nie wiem, po co napisane. Czytałam tylko dlatego, żeby dowiedzieć się
czy na końcu w końcu coś się stanie. No i się stało to, co zawsze jest na końcu
– śmierć Jeda.
Mimo, że poznajemy
całe życie Jeda Martina od urodzenia do śmierci nie wiem nawet czy to naprawdę
on jest głównym bohaterem książki. Może chodzi jednak o Houellebecqa, a Martin
jest jedynie dodatkiem? Może jest to przeciwny PR autora, który pokazał siebie,
jako ulubionego chłopca do bicia Francji, który prowadzi życie pustelnicze,
wypełnione kartonami i alkoholem, posiadający mnóstwo wrogów, ale nieprzejmujący
się tym. Pod koniec życie znajduje on swojego rodzaju ukojenie mieszkając w
domu, w którym się urodził, dalej nie prowadząc życia towarzyskiego, ale
odnajdując spokój. Nawet pomimo głoszonego ateizmu chrzci się on na kilka
miesięcy przed swoją niespodziewaną śmiercią.
W ‘The Map and the Territory’ znajdziemy satyryczny komentarz
do współczesnego świata. Czy jest on odkrywczy? Raczej nie, ale momentami
naprawdę wywołuje uśmiech. Tak jak w przypadku inspektora policji, który wybrał
spokojne dostatnie życie, bez dzieci, które wprowadzają zbędny chaos, za to z
ukochanym pieskiem- impotentem. Widzimy śmieszność i pustkę takiego powierzchownego
życia bardziej na pokaz niż dla siebie.
Widzimy też obraz relacji międzyludzkich, płytkich i
ułomnych. Relacja między Jedem a ojcem, od spotkania do spotkania, bez prób
zrozumienia. Kiedy po śmierci ojca Jed przegląda jego stare projekty z czasów
młodzieńczego idealizmu i widząc projekty domów niemożliwe do zrealizowania
przedstawiających bardziej idee niż budowle użytkowe, czuje on zmieszania i
wstyd. Dlaczego? Czy uznał on swojego ojca z jedynie człowieka biznesu, bez
marzeń, bez inspiracji, a odkryta nieznana strona rodzica burzy ten już
spokojny, wyrobiony pogląd?
Dziwnym jest też związek artysty z Olgą. Wydaje się, że
wszystko jest w jak najlepszym porządku, ale jedynie do momentu, w którym Jed
musi podjąć decyzję i to taką, która przewróci jego życie do góry nogami. I co
robi wtedy Jed? Nic. Pozostawia podjęcie decyzji Oldze. Woli żyć wspomnieniami
miłości niż aktywnie uczestniczyć w jej tworzeniu. Olga wraca do jego życia
kilka lat później, ale Jed nie wie co ma robić. Odwiedza Houellebecqa, a wizyta
ta, mimo, że nie spytał pisarza o radę, daje mu odpowiedź, co do jego
przyszłości z Olga. Jed przypisuje pisarzowi jakby magiczną rolę w swoim życiu.
Nie widzę w tym większego sensu. Widzę to na zasadzie – Michel oprze się o
futrynę, a Jed już wie, że rozmowa z ojcem nie przyniesie oczekiwanego
rezultatu.
Sama nie wiem, co mam o tej książce myśleć. Może jestem zbyt
ograniczonym, za mało wyrafinowanym czytelnikiem, ale wydaje mi się, że jest
ona o niczym. Nic tam się nie dzieje, do niczego to nie doprowadza, a na końcu
i tak główny bohater umiera, bo tak to już jest. Nie wzbudziła we mnie ta pozycja
większych emocji. Sztucznym wydawał mi się język, w którym została napisana. Te
wszystkie skomplikowane zdania i długie wyrazy sprawiały, że momentami lektura
mnie męczyła. Może jest to cecha charakterystyczna tego autora, sama nie wiem. Miało
to jednak dobrą stroną, ponieważ dawkowałam sobie lekturę przez dwa tygodnie, a
czytanie jednej książki przez tak długi czas to dla mnie przyjemna nowość.
Pewnie dam drugą szansę autorowi, ale może za kilka miesięcy.
Chcę powtórzyć, że książka ma oczywiście zalety. Satyryczny
obraz francuskiego społeczeństwa, a szczególnie ludzi z terenów wiejskich, jest
świetny. Jest też trochę humoru związanego z psującym się bojlerem i
zachowaniem izolującego się, samotnego, wiecznie pijanego Houellebecqa. Ale to
tylko na początku, potem atmosfera siada. I siedzi. I nawet Houellebecq
przestaje pić i kupuje sobie psa.
Polecam tym, którzy nawet po przeczytaniu książki takiej, co
to ani ziębi ani grzeje nie żałują spędzonego z nią czasu.
Pozdrawiam,
Kura Mania.
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania GRA W KOLORY.
Ja jednak wolę książki, które dają więcej emocji.
OdpowiedzUsuńMożesz powiedzieć "Jak to, przecież często czytasz książki, które są przewidywalne do bólu" - tak, ale dają mi przyjemność czytania.
Tutaj chyba nie czułabym nic.
Ty chyba zresztą też nie należysz do osób, którym nie przeszkadza fakt, że książka "ani nie ziębi, ani grzeje", tylko bardzo dyplomatycznie przedstawiłaś książkę :)
Wiadomo, ze są książki, których zakończenie możesz przewidzieć, a i tak dają dużo radości, np. Cecelia Ahern jest dla mnie taka. Ni ale w tym przypadku to witki opadają, troche mnie zraził do siebie pan Michel.
OdpowiedzUsuń