It was supposed to be the end of a dream – the perfect
marriage.
Tak, tak, spełniło się marzenie Agathy – zdobyła miłość
swojego sąsiada, Jamesa Laceya, i przypieczętowała ją ślubem. Dwutygodniowy
miesiąc miodowy również był idealny – wypełniło go zwiedzania Pragi i Wiednia
oraz seks. Niestety, pomimo początkowego szczęścia serce Agathy nie zaznało
spokoju. Tuż po powrocie z wyjazdu Agatha starając się być perfekcyjną panią
domu i przykładną żoną przy mężu zrobiła pranie wsadzając rzeczy swoje jak i
Jamesa do jednej pralki. Niestety, okazało się, że nie mając pojęcia o pracach
domowych nie posegregowała prania kolorami i wszystkie rzeczy zafarbowały na
różowo. I od tego wszystko się zaczęło – wielka kłótnia między świeżo
upieczonymi małżonkami rozpoczęła pasmo nieszczęść. Nie minęło wiele czasu, a
James i Agatha zamieszkali osobno, we własnych domach, a po serii uszczypliwości
i małych szpileczek wbijanych Agacie przez męża (a to spódnica jak latawicy, a
to make up za mocny jak na jej wiek) doszło do wzajemnych oskarżeń o
niewierność i publicznej awantury. Po niej to James zaginął, a w jego domu
znaleziono ślady krwi. Podejrzenie padło na Agathę, a jej sytuację pogorszyło
jeszcze znalezienie rzekomej (lub nie) kochanki męża zamordowanej we własnym
domu. I zgadnijcie kto ją znalazł? Tak, Agatha. Razem ze swoim przyjacielem,
sir Charlesem Fraithem, rzuca się w wir poszukiwań męża, które zaprowadzą ich
aż na południe Francji.
Lubię Agathę Raisin. Jest irytująca, wredna i wścibska, ale
ją lubię. Może dlatego, że wydaje się być tak prawdziwa? Trzyma się tej swojej
młodości, ubiera w za krótkie kiecki, a twarz chowa pod tona makijażu. Narzeka
na wąsik, który bierze za oznakę starości, a wstając rano wygląda strasznie.
Nie jestem pewna czy chciałabym mieć ją za sąsiadkę lub za przyjaciółkę, ale
herbaty bym się z nią napiła. A, pal to licho, nawet zjadłabym z nią jeden z
jej obiadów z głębi zamrażalki przygotowywanych w mikrofali. Ujęła mnie swoją
miękciejszą stroną, tą uniwersalną potrzebą posiadania kogoś do kochania,
smutkiem jej samotności, które to uczucia chowa za maską twardej baby. W głębi
serca Agatha jest jak każdy człowiek, ma potrzebę miłości, opiekowania się kimś.
Chce, żeby to nią też się ktoś zaopiekował, tak, żeby mogła zrezygnować choć na
chwilę z bycia silną babką.
Co do fabuły tej akurat części serii to wolałabym
przemilczeć ten temat. Oj, słabiutko, słabiutko. Cała intryga zaczyna się
ciekawie, ale w pewnym momencie zaczyna utykać. Ciągłe powroty Agathy do osób z
kręgu Mirandy, zamordowanej (nie)kochanki Jamesa, sprawiają wrażenie jakby
autorka straciła pomysł na fabułę, a chciałaby zapełnić jeszcze choć trochę
stron. Zbiegi okoliczności, które pozwoliły Agacie na rozwiązania zagadki
wydają się sztucznie ponaciągane i bardzo mnie rozczarowały. Wiem, że jest to
lekka kryminalizująca (jest takie słowo?) lektura, ale swoim niskim poziomem bardzo
mnie zawiodła. Mam nadzieję, że kolejne tomy o Agacie sprawią mi więcej
przyjemności.
Polecam wszystkim, którzy zaczynając serię czytają wszystkie
jej tomy jak i zagorzałym fanom Agathy Raisin.
Pozdrawiam,
Kura Mania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!