czwartek, 30 czerwca 2016

'Narcopolis' Jeet Thayil




Miał to być tekst o tym dlaczego zazwyczaj doczytuję książki, których czytanie idzie mi jak po grudzie. Dlaczego zamiast książkę odłożyć z powrotem na półkę na lepsze czasy lub zwrócić do biblioteki czytam ją dalej, powolutku, posapując z irytacji.

Nie będzie to jednak taki tekst. Nie będzie to też moja opinia o ‘Narcopolis’. Nawet nie będzie to tekst, którego pierwsza wersja była pełna złości, zirytowania i wewnętrznego „I can’t deal with this bullshit anymore’. To będzie tekst, który powie Ci dlaczego nie mam ochoty na takiego typu powieści.

Najpierw jednak przenieśmy się do Bombaju, na pewną obskurną ulicę w dzielnicy slumsów, gdzie mieści się palarnia opium Rashida. Zarówno sam właściciel, jak i jego pracownica nazywana różnymi imiona, ale niech będzie, że ma na imię Dimple oraz jego klienci są bohaterami tej powieści.
Powieści, która rozdrabnia się na pomniejsze wątki opowiadając historie bohaterów pierwszo- i drugoplanowych poprzeplatane halucynacjami, marzeniami sennymi i wizjami, które powstały dzięki narkotykom.

Bo to nie jest opowieść o Bombaju na przestrzeni trzech dekad, czego życzyłby sobie autor blurba na skrzydełku okładki. To opowieść o uzależnieniu, w której miasto nie ma nic do rzeczy. Prostytutki, dilerzy, narkomani, transwestyci, bezdomni, handlarze i skorumpowana policja zasiedlający karty ‘Narcopolis’ nie wnoszą nic do opisu Bombaju, do jego indywidualnej tożsamości. Bo gdyby wymienić te wszystkie arobsko-hinduskie słowa i wyrażenia na takie z innych języków ta historia mogłaby się rozgrywać w każdym miejscu na świecie, gdzie ludzie maja dostęp do narkotyków.
Oczywiście, może być to uznane za zaletę, ta uniwersalność przekazu. I to byłaby prawda, gdyby jakiś przekaz tu istniał. 

Ostatnio często myślałam co sprawia, że powieść jest dobra. Ciekawi bohaterowie? Interesująca fabuła? Egzotyczna lub ukazana z innej strony lokalizacja? Może piękny język, wysmakowana metafora? Ironia i zabawa z czytelnikiem, któremu podsuwa się kolejne tropy i smaczki? Ciężko określić co sprawia, że powieść jest dobra. Myślę jednak, że tak jak dla każdego wyznacznikiem dobrej powieści jest coś innego to dla mnie jest właśnie ten przekaz, myśl, którą autor musi się podzielić z czytelnikami, bo inaczej sczeźnie.
W przypadku Jeeta Thayila nie widzę takiej myśli.                             
                             
Jeszcze na samym początku, kiedy z takim mozołem przedzierałam się przez kolejne kartki powieści myślałam, że opium będzie jedynie pretekstem do opowiedzenia kolejnych historii ludzkich, różnorodnych i ciekawych, do przedstawienie tła politycznego i społecznego, do głębszej refleksji i przemyśleń.
Niestety, opium było jedynie tym czym jest słabszy narkotyk wobec silniejszego – początkiem. Historia Dimple, mimo na pewno egzotyczności i niezwykłości, jest tak naprawdę historią zwykłego uzależnienia. Prostytutka, która z powodu nieznośnego bólu zaczyna palić opium. Potem przenosi się do palarni Rashida, aby u niego pracować. Następnie próbuje kolejnych, coraz to mocniejszych narkotyków, a kiedy próbuje heroiny, wiem, że  z tego nie wyjdzie, straci urodę i zdrowie i umrze, przedwcześnie postarzała, z pseudogłębokimi przemyśleniami i teorią na swoje uzależnienie. I to dotyczy większości bohaterów. 

Nie interesują mnie ich historię, bo są dokładnie takie same jak innych uzależnionych od narkotyków osób. Ok., możesz powiedzieć, że niektórym się udało, że są pisarze, poeci, muzycy, którzy są wyszli z nałogu lub biorę, ale działają, tworzą. Tylko, że ja nie znam nikogo komu się udało. Znam tylko tych, którzy coraz głębiej zapadali się w uzależnienie jak śliwka w gówno. 

Powieść nie gloryfikuje zażywanie narkotyków, co to to nie. Autor opisuje te kolejne historie uciekając się do tak banalnych chwytów, że aż słabo się robi. Przykład: Kiedy Dimple próbuje po raz pierwszy heroiny ma halucynację czy narkotyczny sen, w którym oczywiście znajduje się osoba, która była dla niej ważna i której obiecała pewną rzecz, ale jej nie spełniła. Dlatego teraz właśnie w narkotycznym widzie będzie ją nawiedzać. No oczywiście, wyrzuty sumienia zepchnięte głęboko, aż do odmętów podświadomości muszą się odezwać, no po prostu muszą. Nie ma w ‘Narcopolis’ nic świeżego, nic nowego, same kalki i badziew, który mogłabym napisać i ja. Naprawdę. Tylko po co?

Przeczytałam powieść do końca licząc na jakąś finalna rewelację, objawienie, które zrekompensuje słaba jakość reszty, ale niestety, nic takiego nie przeczytałam. Oprócz garści niezłych cytatów (choć niezbyt odkrywczych, ale za to chwytliwych) nie ma w ‘Narcopolis’ nic dla czego warto byłoby sięgnąć po tę książkę.

Są też wątki, w których narkotyki nie grają pierwszoplanowej roli, ale autor skupia się na tych historiach i bohaterach na chwilę porzucając ich w miarę szybko. Po pewnym czasie, zaczęły mnie męczyć te niedokończone i w sumie nieważne poboczne opowieści. Jeszcze jakby budowały pewna atmosferę, koloryt powieści, ale nie. Sprawiają jedynie, że zaczęłam się gubić, nie rozróżniając jednych postaci od drugich.

Weź jednak na poprawkę, że od powieści na temat zażywania narkotyków wymagam wiele, bo temat ten mierzi mnie. I nie dlatego, że tak naprawdę jest mi przykro i szkoda mi tych wszystkich ofiar heroiny.
O nie, mierzą mnie oni sami. Ich słabości, ich oszukiwanie samego siebie. Większość z nich bardzo dobrze zdaje sobie sprawę, kiedy mogliby powiedzieć nie, kiedy mogliby zostać przy tym szajsie, które aktualnie brali. Ale nie, chcieli więcej, chcieli czegoś nowego i spróbowali heroiny. Rashdi, właściciel palarni, sam stwierdził pod koniec swojego życia, że gdyby tylko zatrzymali się na opium wszystko byłoby inaczej.
Nie interesuje mnie nawrócenie ani moralizatorskie gadanie. Jeśli chcesz brać to bierz. Obojętnie, co by to było. To Twoje życie. 

Tylko, że od literatury wymagam czegoś więcej. Nic z ‘Narcopolis’ nie wynika, niczego nie można się z niego nauczyć czy wyciągnąć żadnych wniosków. Opisuje sytuacje, które wszędzie się wydarzają bez żadnej głębszej myśli. 

Czy narkotyki i Bombaj jako miejsce akcji mogą sprawić, że książka będzie dobra? Nie. 

Czy narkotyczne wizje i dziwaczne sny sprawią, że będzie oryginalna? Nie.

Czy warto było ja przeczytać? Nie.

Może to wina faktu, że już przeczytałam kilka podobnych książek, może to wina faktu, że wiele z tego to co opisał Thayil widziałam na własne oczy. A może to wina faktu, że w książce, która i tak ma niecałe trzysta stron nie ma zbyt wiele. 

Polecam jedynie tym, którzy jeszcze nie czytali nigdy książek o podobnej tematyce. Może się Wam spodoba. Jest tam też trochę o Chinach jakby ktoś coś. 

Pozdrawiam,
Kura Mania.

PS. Nie będę się usprawiedliwiać, ale ja po prostu nie lubię takiej napuszonej sztucznie literatury. Dla mnie powieść musi mieć fakturę, pewną mięsistość, coś co mogę przegryźć, coś co mnie ruszy. No i musi być po prostu dobrze napisana.

M.


Książkę przeczytałam w ramach wyzwania GRA W KOLORY II.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!