Wczesnym rankiem na jednej z londyńskich ulic zostaje
postrzelony młody bankier. Napastnik miał strzelać ze starego, prawdopodobnie
zabytkowego samochodu w nieokreślonym kolorze (może ochra, może czerń). Do
rozwiązania sprawy zostają przydzieleni dwaj policjanci, partnerzy od lat,
Hawthorne i Child.
Zaczyna się jak crime
story? Może i tak, ale ‘Hawthorne & Child’ Keitha Ridgwaya nie jest ani
kryminałem ani powieścią detektywistyczną. Czym więc jest?
Na to pytanie ciężko jest odpowiedzieć. Jest to bardziej
zbiór impresji niż spójna opowieść. Składa się z krótkich rozdziałów
opowiedzianych z perspektywy osób związanych z dwójką policjantów. Czasem są to
osoby, które były przesłuchiwane w jakiejś prowadzonej przez dwójkę partnerów
sprawie, czasem są to przestępcy, a nawet poznajemy wycinek życia mężczyzny
pracującego dla mafiosa, którego rozpracowują policjanci. Równie odległe związki
z policjantami ma córka ich przełożonego, której rozdział jest jakby wyjęty z
pamiętnika nastolatki (chłopak, życie rodzinne, szkoła).
Mamy też wgląd w życie prywatne policjantów. Jest zapętlony
rozdział opisujący zarówno rodzaj orgii w klubie gejowskim, jak i interwencje
policji w przypadku zamieszek czy demonstracji. Te dwa wydarzenia przeplatają
się sprawiając, że momentami czytelnik gubi się, który fragment opowiada o
którym zdarzeniu.
Jest też chwila na papierosa po ciężkim poranku, ważna, ponieważ
dla obu policjantów jest to pierwszy papieros od wielu lat.
Drobne szczegóły, detale, fragmenty życia rodzinnego.
Wszystko to jednak układa się w dziwną i nieprzyjemną atmosferę
wypełniona samotnością, dziwactwami i pełzającym tuż pod cieniutką warstewką
normalności chorym szaleństwem.
Nie sposób lubić tytułowych bohaterów. Nie dlatego, że są to
postacie negatywne, ale dlatego, że pokazani są ze zwichrowanej strony drobnych
dziwactw i przyzwyczajeń. Tak jak i reszta bohaterów, których poznajemy jedynie
przelotnie, a których zachowanie budzi w najlepszym razie zdumienie lub
obojętność.
Londyn na kartach tej powieści jest niczym stereotypowe
Gotham, w którym wiecznie pada. Mroczny, z duszącą atmosferą, szaleńcami na ulicach,
przejmującą do szpiku kości samotnością. Jest to miasto ludzi wiecznie
zmęczonych, niedospanych, szarpiących się ze swoim mało znaczącym życiem.
Zresztą język powieści jest też jakby taki zmęczony, mało obfite
w treści dialogi, suche opisy.
Oprócz wielu pobocznych historii przewija się też pewien
wątek dotyczący Misshazo, eleganckiego kryminalisty, który załatwia różne sprawy
dla różnych ludzi, ale nie jest on kluczowym dla powieści. A przynajmniej
wydaje się, że jest ona bardziej skoncentrowana na odczuciach, pewnych
zachowaniach, na ludzkiej osobowości.
Nie była to lektura miła, nie mogę powiedzieć, że z
przyjemnością czytałam powieść Ridgwaya. Szczególnie fragmenty powieści o
odwiecznej wojnie między zwierzętami w Londynie były bardzo męczące (choć może
to i satyra na urban fantasy jest…). Na
plus jednak musze przyznać, że książka do końca trzymała mnie w napięciu, bo
oczekiwałam pewnego zamknięcia, wspólnego mianownika dla wszystkich tych
fragmentów historii. Nawet zakończenie, które nie było tym czego się spodziewałam
i nawet nie wiem czy tę finalną historię można nazwać zakończeniem, pozostawiło
pewien osad na moim umyśle.
Nie, nie lubię tej powieści, ale na pewno będzie taką, o
której długo będę pamiętać.
Polecam wszystkim, którzy lubią wyzwania, takim, którzy nie
obawiają się zmęczyć i ubrudzić, a w nagrodę dostać garść przesypującego się przez
palce piasku.
I może wcale Ci się nie spodoba ta powieść (zresztą tak jak
mi) i uznasz, że to jedynie stek pompatycznych bzdur (bo i taka myśl przemknęła
mi przez głowę raz czy dwa), ale to, że jest dziwna i creepy na pewno przyznasz.
Pozdrawiam,
Kura mania.
Mroczny Londyn, zbrodnia. Fabuła, którą niełatwo sklasyfikować.. Zaintrygowałaś mnie tą książką. Może doczekamy się polskiego wydania..
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
tommy z samotni