W roku 1926 Zyga Maciejewski dopiero stał u progu kariery w
policji. Przydział w komendzie w Zamościu nie był może szczytem jego marzeń,
ale gdzieś pracę tajniaka zacząć trzeba. Po kilku miesiącach służby, w czasie
których zaznajomił się z zamojskimi grandziarzami, poznał panujące w mieście
kryminalne stosunki oraz knajpy, w którym można spotkać lokalną nizinę
patologiczną Maciejewski dostaje swoją pierwszą poważną sprawę razem z rozkazem
jej szybkiego… zamknięcia. I to takiego właściwie natychmiastowego, bez
śledztwa, bez sterty raportów i przesłuchiwań świadków.
Bowiem jak tu prowadzić śledztwo jak jedynym dowodem jest
lekko zakrwawiona rękawiczka uczennicy, Anny Wołkońskiej, która pomimo tego, że
w szkole nie pojawiła się przez kilka dni nie jest wcale poszukiwana jako zaginiona.
W dodatku, dyrektorka szkoły dostaje zwolnienie Anny napisane przez jej
własnego ojca, właściciela majątku, a policja dostaje potwierdzenie, że
dziewczyna przebywa akurat w domu rodzinnym. Ewentualnie u ciotki.
Maciejewski wyczuwa jednak, że coś jest nie tak. Sprawa mu
śmierdzi i to z daleka. Dlatego więc na przekór naciskom ze strony
przełożonych, niechętnym świadkom oraz zaprzeczającemu zaginięciu córki ojcu
postanawia dojść prawdy.
Powieść o początkach kariery Maciejewskiego wydawała mi się
szalenie interesująca. Znam przecież w miarę dobrze Zygę, nadużywającego
alkoholu, nieprzyjemnego typa, który życie prywatne ma w rozpadzie, syf w
chałupie, a mordę zakazaną. Jak to się stało, że jest on tym kim jest? Dlaczego
tak chla? Jak nabył tych umiejętności wydobywania prawdy choćby i z pod ziemi?
No cóż, nie dowiedziałam się w sumie niczego. Młody Zyga
jest jak Zyga w średnim wieku, i jak ten stary, już nie w mundurze, ale dalej z
duszą i umysłem policjanta. Młody Zyga pije, bo musi się z kryminalną częścią
miasta bratać. Idzie mu coraz lepiej, choć w sumie to nie dawno nauczył się tak
pić, bo wcześniej kariera bokserska zbytnio na to nie pozwalała. Młody Zyga ma
zapędy erotyczne w niewłaściwe strony, bo połowę czasu spędza na myślach o
dupie. Drugą połowę na myśleniu o właśnie prowadzonym śledztwie. Życia
prywatnego nie ma. W sumie, młody Zyga to stary Zyga. Gdyby nie to, że często
odwołuje się zamiast do doświadczenia to do nauk w szkole policyjnej to bym
nawet nie zauważyła, że Maciejewski opisany w „Kwestji krwi” jest młodszy ode
mnie.
Samo śledztwo idzie jak po grudzie. Niechętni świadkowie do
których przyciśnięcia brakuje tajniakowi zarówno pozycji, jak i doświadczenia,
powoli odsłaniają kawałeczki prawdy. Miota się Zyga między nimi, między kolejnymi
teoriami i między kolegami z pracy, którzy albo jego zapędy powstrzymują albo
podejrzanie sympatyczni są. Co prawda, Maciejewski rozwiązuje śledztwo, które
staje się pierwszym sukcesem w jego karierze, ale fabuła „zaskakuje do samego
końca” korzystając z blurba z tyłu okładki.
Faktycznie, nic nie jest takim jakie się wydaje, ale ten
końcowy twist wydał mi się wymuszony, jakiś taki sztuczny i wcale nie wprawił
mnie w zdumienie. Nie miałam tez tego poczucia napięcia, które nadaje smaku
kryminałowi, tego wciągnięcia w akcję, emocji, które sprawiają, że jak
najszybciej chce się przeczytać kolejne strony.
Jest to powieść poprawna, ciekawa ze względu na mnogość
szczegółów i odwzorowanie ówczesnego Zamościa. W tym Wroński jest mistrzem, aż
ciarki mnie przechodzą ile materiału musi autor przyswoić przed napisaniem
każdego z kryminałów. Uwielbiam te smaczki w postaci wypowiedzi w gwarze,
jidysz, fragmentów gazet, ogłoszeń i reklam. Nadaje to niesamowitego kolorytu
każdej z powieści Wrońskiego.
Niestety, „Kwestja krwi” nie rozemocjonowała mnie tak jak
niektóre z poprzednich powieści autora. Nie sprawiła, że z wypiekami
wyczytywałam kolejne rozdziały późno w noc nie chcąc i nie mogąc rozstać się z
fabułą. Na plus jednak policzę zakończenie, czyli decyzję Maciejewskiego, który
chciał zachować się jak mężczyzna w sytuacji moralnie obciążającej pewną pannę
i jego wyjazd z racji nowego przydziału.
A, no i komisarz Leon Przygoda! Chodziło mi po głowie skąd
ja znam to nazwisko, aż to przecież ‘Vabank’! Gdyby nie przypis do dziś by mnie
to męczyło.
Polecam wszystkim miłośnikom Zamościa, chętnym na sporą
porcję wiedzy wyłożonej w sposób bezbolesny i przyjemny, fanom Maciejewskiego
oraz Ryszarda Ćwirleja, twórcy postaci Teofila Olkiewicza za pewien smaczek
umieszczony w powieści przez Wrońskiego.
Pozdrawiam,
Kura Mania.
PS. Pomimo pewnych niedoskonałości to dalej jest świetny
kryminał i na pewno o wiele lepszy niż większość. Jednak ja oczekiwałam czegoś
więcej, bo jestem pazerna na Maciejewskiego bardzo. Że tak powiem #teamZyga
forever. Mam nadzieję, że kiedyś będę miała syna to go nazwę Zygmunt. Tylko,
żeby nie chlał tak jak Maciejewski.
M.
Wrońskiego przeczytałem tylko "Kwestję krwi" i książka mi się podobała. Dobra intryga, ciekawy klimat. Planuję sięgnąć po wcześniejsze.
OdpowiedzUsuńtommy z samotni
Wedlug mnie wczesniejsze czesci o wiele lepsze. Warto przeczytać :-)
UsuńW wakacje planuję przeczytać te wcześniejsze oraz najnowszą, "Portret wisielca".
Usuńtommy z samotni
Nie słyszałem o tym autorze wcześniej, chętnie sięgnę po jego twórczość
OdpowiedzUsuńGorąco polecam! Jeden z moich ulubionych autorow.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń