Pierwsza część cyklu ‘The Sunday Philosophy Club’ zaczyna
się wizytą Isabel Dalhousie w the Usher Hall na koncercie filharmonii z Rejkiawiku.
Pomijając kontrowersyjny repertuarowo finał koncertu jej spokój zostaje
zaburzony widokiem spadającego z najwyższego piętra Marka Frasera. Isabel, jako
ostatnia osoba, którą widział upadający prawnik, poczuła się w moralnym
obowiązku dowiedzieć się prawdy o jego upadku. Czy był to po prostu
nieszczęśliwy wypadek, a Mark wychylił się zza mocno nad barierką? Czy może
popełnił on samobójstwo targany tajemniczym niepokojem? A może ktoś mu „pomógł”
wyskoczyć? Isabel z pomocą przyjaciół, a głownie byłego chłopaka swojej
bratanicy Cat, Jamiego, rozpoczyna swoje prywatne śledztwo w czasie którego
poznaje prawniczy światek Edynburga, nawiązuje nowe znajomości i poznaje co to
nieprzyjemny dreszcz niepokoju o własne życie.
Brzmi ekscytująco? Nie łudźcie się, nie znajdziecie w tej
powieści emocji bardziej gorących niż letnia herbata. Kim jest Isabel? Jest to
dobrze usytuowana kobieta po czterdziestce, rozwódka wspominająca z bólem serca
swoje nieudane małżeństwa z zabójczym
Johnem Liamorem, mieszkająca w starzejącym się z klasą domu w Edynburgu.
Prowadzi ona pismo filozoficzne i okazjonalnie pomaga swojej bratanicy w
delikatesach. Większość książki wypełniona jest jej rozmyślaniami
filozoficznymi, takim filozoficznym strumieniem świadomości podanym w
przystępnej formie. Jej rozmyślania wahają się od idei orkiestrowej kurtuazji poprzez poważniejsze rozmyślania nad naturą
kłamstwa i socjopatią do związku miedzy rodzajem spodni a charakterem
człowieka, który je nosi. To już moje drugie spotkanie z Isabel, ale dalej
odbieram ją jako osobę nieprawdziwą, moralnie przeczystą i po prostu nudną. Mam
wrażenie, że Isabel zachowuje się jak osoba czterdziestoletnia, ale sprzed
wieku. Jest jak jedyne bardzo późne dziecko wychowane przez sztywnych rodziców.
Może każdy filozof taki jest, nie wiem, nie miałam przyjemności poznania
żadnego. O wiele więcej ikry ma w sobie jej gospodyni, Grace ze zdecydowanym
zdaniem na każdy temat, jest bezpośrednia i regularnie chodzi na spotkania z
medium. Jest jeszcze wspomniana bratanica Cat, która prowadzi delikatesy i
wikła się w związki z nieodpowiednimi mężczyznami. No i Jamie, bosko przystojny
w typie południowca, muzyk, kulturalny, pomocny, uczynny i równie nudny jak
Isabel. Niestety, nie przekonuje mnie sposób w jaki autor przedstawia postaci w
tej powieści, ponieważ są one dosyć płaskie i jednowymiarowe. Jedyny „ludzki”
moment i rysa na kryształowym charakterze Isabel to jej zachowanie względem Cat
kiedy nie udaje się jej zatrzymać dla siebie tego co widziała. Nie chcę pisać
dokładniej, żeby nie zepsuć Wam przyjemności czytania.
A tak, co do przyjemności czytania… Gdzieś natknęłam się na
opinię, że książka ta jest jak filiżanka ziołowej herbaty. Że w sensie, że
kojąco i miło się robi, i ogólnie przyjemnie. Niestety, nie w przypadku tej
akurat książki. Jego seria o 44 Scotland Street jest świetna. Uwielbiam te
książki i ich lektura, mimo tego, że jest lekka, daje mi dużo przyjemności. W
przypadku ‘The Sunday Philosophy Club’ przechodziłam od początkowej
przyjemności lektury przez nudę aż do irytacji nią spowodowanej. Nie znaczy to
jednak, że jeśli natknę się na kolejne tomy z serii w jednym z charity shopów
nie kupię ich. Dam Alexandrowi McCall Smithowi kolejną szansę wydając 50 pensów
na książkę z jego chyba najsłabszej serii.
Ciekawostka. Sam autor zdecydował się na inny tytuł – ‘The Crushed
Strawberries’ z powodu koloru spodni odgrywających pewną rolę w powieści – ale jego wydawca namówił go na
zmianę na ‘The Sunday Philosophy Club’. Niestety nie dowiemy się niczego o tym
klubie, ponieważ w czasie całej przedstawionej akcji nie odbywa się ani jedno
jego spotkanie. Pozostawiam bez komentarza.
Pozdrawiam,
Kura Mania