Berkeley, boss nad bossy panboskiej ferajny, zdziojdziały arcydruid
irlandzkiego bozibozikultu, w swojej heptachromatycznej, siedmiobarwnej opończy
czerpożółzieniebindyfiowej wyjaśniał tedy Patrykowi, walbionemu I wmilczonemu,
czym są iluzyje barwnego boziświata (…)
Tak właśnie rozpoczyna się „Hotel Finna”, czyli zbiór
dziesięciu utwór napisanych przez Jamesa Joyce’a i publikowanych głównie w
czasopismach i magazynach literackich już po wydaniu „Ulissesa”. Opublikowane w
50 lat po śmierci pisarza pokazują jak zmienił się sposób jego pisania od
„Ullissesa” do ‘Finnegans Wake’.
Wypełnione charakterystycznym językiem pełnym neologizmów i
zbitek wyrazowych oraz przenikaniem jednych bohaterów w drugich z płynną, spiralną
narracją nie są najłatwiejszym wyborem czytelniczym. Bez wyraźnie zarysowanej
fabuły i bohaterów są raczej pochwałą na rzecz języka niż przekazem jakichś
ważkich idei.
Oczywiście, nie są to utwory całkowicie pozbawione fabuł.
Joyce nawiązuje jak zwykle do religii, historii i tradycji irlandzkich, jak i
do znanych ówcześnie postaci. Sięga głęboko w przeszłość mieszając ją ze
współczesnością (jak np. w opisie nawracania przez Irlandię opisaną osobą
biskupa irlandzkiego św. Patryka). Powracają postaci Tristana i Izoldy
przedstawione na kilka różnych sposobów. Znajdziemy też bohaterów, którzy
pojawiają się w późniejszym dziele, czyli „Finnegans Wake” (np. Anna Livia
Plurabelle).
„Hotel Finna” to nie tyle co pomost między „Ulissesem” a
kolejnym jego dziełem, a zapowiedź czegoś nowego i świeżego. Tak jak „Stefan
bohater” był zapowiedzią „Portretu artysty
w czasach młodości”, oraz ‘”Giacomo Joyce” zapowiadał „Ulissesa” tak i
te „wprawki” pokazują co chodziło po głowie pisarza podczas tworzenia nowego dzieła. Joyce często wraca do swoich
pomysłów, historii znanych z wcześniejszych utworów pokazuje w zupełnie nowy
sposób, tak więc i utwory zebrane w tym
wydaniu znalazły swoje miejsce w ten czy
inny sposób w ‘Finnegans Wake’.
Przeczytałam i doceniłam na tyle na ile moje skromne
wykształcenie pozwala mi docenić wielopiętrowe nawiązania kulturowo-literackie
i skrzące się inteligencją neologizmy. Jak zwykle Joyce pokazał jak można bawić
się słowem i jak bardzo plastyczny może być język. I to bardzo mi się
spodobało. Posłuchaj tylko tego „władcze lazurowe oczy jak tymianek z
pietruszką” lub „błękiceaniczny brokat”.
Na pewno kiedyś sięgnę po oryginał, bo Joyce’a najlepiej
czytać w oryginale i to na głos, aby docenić jego styl. W polskiej edycji
urzekła mnie szalona jak i te utwory okładka oraz wyklejka. Plusem jest też
posłowie tłumacza, które pozwala na głębsze zrozumienie zaprezentowanych
tekstów.
Polecam wszystkim fanom Joyce’a, tym, którzy zmęczenie
tradycyjną formą narracji mieliby ochotę na mały szalony i ekscentryczny
przerywnik, jak i tym, którzy chcieliby sprawdzić czy ‘Finneganów Tren” to ich cup of tea.
Pozdrawiam,
Kura Mania.
Cała twórczość Joyce'a (i narracyjna kreatywność) budzi mój olbrzymi respekt.
OdpowiedzUsuńNapisz proszę, kto jest autorem przekładu "Hotelu Finna".
pozdrawiam
tommy z Samotni
Przepraszam, że tak późno odpowiadam, ale miałam problemy natury technicznej.
UsuńAutorem przekładu jest Jerzy Jarniewicz i musze przyznać, że nie kojarzyłam tego pana wcześniej wcale.