Tak, tak, teraz już nie czytamy ponownie lub po prostu „drugi raz”. Teraz, gdy sięgasz po raz kolejny po tę samą książkę odbywa się rereading. To już fenomen. Są na ten temat artykuły, książki, dyskusje. Roztrząsane są powody dla których wracamy do książek oraz kwestionowany jest sam sens czytania po raz drugi tych samych lektur. Jak dla mnie jest to burza w szklance wody spowodowana pewną modą, ale jest to dosyć sympatyczne, bo nie ma to jak roztrząsanie kwestii dotyczących książek/czytania.
Niektórzy decydują się na drastyczną decyzję i czytają
jedynie te książki, które już znają odkrywając je na nowo. Inni przeznaczają
jakiś procent swojego czasu na powrót do ulubionych lektur, ale w dalszym ciągu
stawiają głównie na nowe rzeczy. Ja postanowiłam, że w tym roku lipiec zostanie
moim miesiącem książkowych powrotów. Już wiele lat nie wracałam do swoich
ulubionych książek, bo zawsze mam niedoczas, a nowych książek przybywa. Teraz
jednak zaczęło mi się cknić. Wszystkie moje książki do czasu zakończenia
licencjatu są u moich rodziców, a ja sama mieszkam poza Polską, więc nie mam do
nich dostępu. Transport takich ciężarów nie wchodzi w rachubę, bo nie dość, że
zbankrutowałabym przeprowadzając taką akcję to na dodatek często się
przeprowadzam i już tutaj, w Anglii, zgromadziłam sporą kolekcję, którą muszę
tachać ze sobą. Dobrze, nie muszę, ale chcę. Tak więc czasem wpadam w
sentymentalny nastrój i myślę o książkach przeczytanych w przeszłości. W lipcu
lecę do rodziców na całe cztery tygodnie dlatego postanowiłam wrócić do
niektórych moich prywatnych klasyków.
Na pewno przeczytam książkę, która należała do moich
najulubieńszych w dzieciństwie i czytanych na okrągło, czyli do „Małej księżniczki”
F.H.Burnett. Och, jak bardzo jej współczułam kiedy mieszkała w biednej izdebce
na poddaszu! Jak zazdrościłam jej talentu opowiadania historii! Przepiękna
książka. Kolejnym bestsellerem dzieciństwa była niezwykła, czarodziejka „Najwyższa
góra” Mieczysławy Buczkówny. Odziedziczona po rodzicach i zaczytana strasznie.
Na pewno wrócę do „Dzieci z Bullerbyn”, które, wstyd przyznać, są jedyną
książką Astrid Lindgren, którą przeczytałam. Ostatnią pozycją będzie albo „Zew
krwi” Jacka Londona albo „Bari, syn Szarej Wilczycy” J.O.Curwooda (albo również
tego autora „Włóczęgi północy”. Swego czasu przez kilka lat moją wyobraźnią
rządziła Kanada, traperzy i wilki. Następnie przejdę do okresu nastolęctwa,
czyli do dwóch autorów, którzy (mogę to powiedzieć ze stuprocentową pewnością)
stworzyli mnie jeśli chodzi o gust książkowy jak i o pewien sposób postrzegania
myślenia (romantycznie! Romantycznie! Ale zło się czai wszędzie, nawet w
odpływie umywalki). Jest to L. M. Montgomery, której przeczytam „Janę z Wzgórza
Latarni” i jeśli zdążę to trylogię o Emilce ze Srebrnego Nowiu. Drugim pisarzem
jest Stephen King, którego przeczytam
coś, ale nie wiem jeszcze co. Za dużo pozycji do wyboru. Dwa jakże różne
nazwiska i jakże różne gatunki zapanowały nad moim plastycznym umysłem na dobre
kilka lat od mniej więcej 12 roku życia. Następnie biorę się za Harry Pottera.
Przeczytam tyle tomów ile zdążę. Nie jest to jedna z najważniejszych dla mnie
lektur, ale dorastałam razem z Harrym i mam do niego sentyment. Ze sobą do
Anglii wezmę na pewno opowiadania Lovecrafta, Poego i Murakamiego, bo pewnie
nie zdążę ich przeczytać w Polsce. Niestety, nie starczy mi również czasu na
powrotu do ukochanych książek z okresu studiów, ale może to za rok?
To na razie tyle jeśli chodzi o planowanie. Czy zdążę ze
wszystkim? Może. Czy przeczytam z 5 innych książek, które wejdą mi w moją
rereadingową kolejkę? Oczywiście. Czy nakupię ogromny stos książek, które nie
będą mi się mieścić w walizce i będę musiała wysyłać dodatkową paczkę do
Anglii? Na bank.
Jakże ciężkie jest życie osoby uzależnionej od czytania.
Pozdrawiam,
Kura Mania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!