czwartek, 17 lipca 2014

"Historia gałgankowej Balbisi" Janina Broniewska




Jak to się życie plecie! Ktoś kiedyś chciał piękny talerz malowany w róże lub bratki albo cukiernicę z gołąbkami. Akurat nadarzyła się okazja, bo pan Szmul Aksamit chodził po podwórkach i wołał „Fajans za gałgany! Fajans za gałgany! Za stare kapcie, za stare szmaty!”. I jak tu nie skorzystać z okazji? Szczególnie, że w kufrze leży suknia stara już i nieużywana, a buty po mężu nieboszczyku też niepotrzebne. Tak właśnie zaczyna się historia Balbiny, laleczki zrobionej z gałganków, które od pana Aksamita kupuje babcia Łatkowska. Z co lepszych materiałów szyje ona odzież, a z resztek piękne małe laleczki. Balbina udała się jej szczególnie – czarne włosy ma zaplecione w warkocze, spódniczka jest z czerwonego jedwabiu, oczka ma paciorkowe, a rumieńce z soku z buraka. Pięknie wyszła lalka, nie ma co. Niestety, babcia Łatkowska nieopatrznie zostawiła Balbisie na parapecie, a nagły podmuch wiatru zwiał ją prosto na ziemię. Tam porwał ją pies-przybłęda i myśląc, że jest to piękny czerwony kawał schabu uciekł aż na wieś, pod miasto. To jednak jest dopiero początek przeróżnych perypetii szmacianej laleczki, która będzie podróżować z gęsią, zaprzyjaźni się z chłopcem, odwiedzi pracownie malarza, zgubi się niejeden raz, a na sam koniec zasmakuje w przygodzie, wędrówce i… zostanie baletnicą. Akcja bajki, mimo tego, że dotyczy szmacianej lalki prowadzona jest dynamiczniej niż niejeden film sensacyjny. Nie ma żadnych przestojów, opisy są ograniczone do niezbędnego minimum, a cała opowieść podzielona jest na krótkie rozdziały. Autorka dodatkowo ożywiła świat przedstawiony w książce personifikując rzeczy i zwierzęta w niej występujące. Kto ma odpowiednie ucho czy swego rodzaju dar ten zrozumie mowę Balbisi czy bańki na mleko.


Głównym tematem książeczki, oprócz oczywiście przygód Balbiny, jest ciężka praca człowieka. Poznajemy rzeczywistość lat międzywojennych wypełnionych biedą i nieodłącznym jej towarzyszem – Codziennym Trudem, który
Cienkie ma i zmęczone nogi. Przygarbione i zmęczone place. Mówi zachrypniętym głosem… Ach, to coś niby nie żyje, nie je, nie pije, ale jest w każdym spracowanym człowieku. To ta jego całodzienna praca, codzienny trud, co to włazi ludziom w zmęczone ręce, w obolałe nogi, ale pracuje razem z człowiekiem i nieraz mu doradza.
Codzienny Trud, tak jak i Zysk, jest stale obecny w książce. Drugim ważnym tematem jest dobro, które wyrządzone przez nas bliźniemu wraca do nas w najbardziej nieoczekiwany sposób. Tak jest w przypadku Witka, który zostaje niejako wynagrodzony pracą u malarza za swoją uczynność.
 




Losy bohaterów książki splatają się ze sobą, a żaden uczynek, świadomy czy nie,  nie pozostaje bez echa. Upadek Balbinki z okna wpłynął na życie wielu osób (i psa!). Początkowo spowodował wiele nieporozumień i chaosu, ale koniec końców skończył się szczęśliwie dla wszystkich zainteresowanych. Nigdy nie możemy być pewni tego czy problemy nas trapiące nie wyjdą nam na dobre. Za to zawsze warto być uczciwym i pomocnym. 

Dydaktyczny wymiar historii jest podany jakby mimochodem, nie razi, a jedynie dodaje barwy opowieści.





Mała ta książeczka umiliła mi niejedno popołudnie w dzieciństwie. Z wypiekami czytałam o przygodach Balbisi i z ochotą i ciekawością zagłębiałam się w nieznany  dla mnie świat sprzedawców fajansu i kataryniarzy. Dobrze pamiętam, że to właśnie z tej opowiastki dowiedziałam się co  oznacza słowo fajans. No i oczywiście, moja własna osobista babcia została zaprzęgnięta do szycia gałgankowej Balbisi, która pewnie nie była tak piękna jak ta książkowa, ale kochana mocno. 

Ciekawe czy ktoś jeszcze będzie się zachwycał „Historią gałgankowej Balbisi” tak jak ja kiedyś? Wiem jednak na pewno, że moja mała Mimi jak tylko podrośnie pozna przygody szmacianej laleczki.



Pozdrawiam,

Kura Mania


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!