W 1972 roku Ossolineum wydało niewielkich rozmiarów
książeczkę zatytułowaną „Wśród amerykańskich poetów” opatrzoną wstępem Tadeusza
Rybowskiego, który również wybrał i przetłumaczył wiersze do tomiku. Nigdy nie
zwróciłabym na tą pozycję uwagi gdyby nie fakt, że zawierała ona dwa wiersze
mojej ukochanej autorki sprzed kilku lat – Sylvii Plath. Tomik wypatrzyłam na
allegro i zakupiłam za zawrotną sumę 7 zł. Teraz mogę śmiało powiedzieć, że
były to świetnie wydane pieniądze.
30 autorów – 60 wierszy
Jak sam tłumacz wyjaśnia we wstępie nie jest to przekrój
ówczesnej poezji amerykańskiej, a subiektywny wybór wierszy poetów wywodzących
się z kręgów uniwersyteckich lub znanych
laureatów nagród literackich.
Ciężko mi pisać o poezji, ponieważ zazwyczaj jej nie czytam.
Nie znam się na niej, męczy mnie i nic nie rozumiem. Mogę czytać wiersz co
tydzień i za każdym razem wydaje mi się, że czytam go po raz pierwszy. Dlatego
ewenementem jest, że tak lubię tą antologię. Lubię do niej wracać raz na jakiś
czas, mam swoje ulubione wiersze.
Co mi się w nich tak podoba? Przejrzystość obrazów, łatwość
w identyfikowaniu się z tematem wiersza, nawet jeśli mówi o doświadczeniach,
które nie były moim udziałem. Z drugiej strony często przedstawiają one
codzienne czynności, jak wiersz Roberta Bly „Jazda do miasta wieczorem na
pocztę” (5 linijek, a jakie piękno!) lub „Ciało” Williama Bronka o podglądaniu
sąsiadów przez okno. Jest to
inteligentna proza, pełna wyrazistych emocji, a jednocześnie prosta jak rozmowa
ze znajomym. Czytam i wiem o czym czytam. Nawet jeśli niektóre obrazy są jednak
bardziej abstrakcyjne lub zawiłe to uczucia, które przedstawiają łatwo idzie
zinterpretować. Przykładem jest „Wczoraj wieczorem” Davida Ignatova, czyli opowieść
o spotkaniu z „nieżywą kobietą o zielonej twarzy”, która opowiada o swoim
życiu.
Kolejną rzeczą, która mi się podoba to obrazy przyrody. Czuć
tu swobodę i przestrzeń. Jak w wierszu
„Spokój dzikich stworzeń” Wendella Bery’ego czy „Jesień w Kaliforni” Rexrotha
Kennetha. Kiedy czytam „Dzień na wielkiej gałęzi” Howarda Nemerova to tak
bliskie są te obrazy wypadu za miasto na kacu, aby odpocząć, aby się oczyścić,
aby stać się lepszym, naturalnym choćby na te kilka godzin, a potem wracamy do rzeczywistości.
Klasą samą w sobie
jest Charles Bukowski, którego lepiej znam z biografii niż z jego własnych
utworów, ale powoli to nadrabiam. Z wierszy Bukowskiego w tym tomie najbardziej
podobali mi się „Bliźniacy” o tym jak mimo wszystko jesteśmy podobni do swoich
rodziców. Zamieszczony jest też
sztandarowy utwór Allen Ginsberga, czyli „Ameryka”. Uwielbiam ten wiersz,
czytam go na okrągło sobie i mojemu biednemu dziecku skazanemu na to czy chce
tego czy nie. Ma w sobie nostalgię, gniew, rozmach i miłość. Cudo.
Dużo jest w tych wierszach rozczarowania, goryczy. Jak w
„Ulicznej edukacji” Kennetha Patchena. To mocny, brutalny wiersz. Ma się
wrażenie, że w wielu utworach autor mówi do nas: Tak, straciliśmy to życie,
przegraliśmy je w karty i przepiliśmy wódką kupioną za pożyczone pieniądze, ale
my chociaż w pełni uświadamiamy sobie jak żyjemy. Nie nadajemy mu fałszywej wartości przez
posiadanie dobrej pracy, porządnej rodziny i zadbanego trawnika przed domem.
Może powinnam napisać tu o beat generation lub o wojnie w
Wietnamie. O rozczarowaniu kapitalistyczna Ameryka będącym udziałem tak wielu
ludzi w tamtym czasie. O wpływie zabójstwa Kennedy’ego na społeczeństwo. Ja
jednak sadzę, że to co stanowi największą wartość wierszy zebranych w tej
antologii jest ich uniwersalność. Ich przekaz pozostanie równie mocny jak w
czasie ich powstania teraz jak i za
kolejnych 30 lub 40 lat.
Pozdrawiam,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!