piątek, 23 września 2016

Ladies and gentelmens, the show is over!

Niestety, z przykrością muszę zawiadomić wszystkich moich blogowych zaglądaczy, że blog umarł i nie żyje.

Chęci nie brakuje, pomysłów również, ale sprzęt padł i jak na razie ani reanimacja ani zakup nowego laptopa nie wchodzi w grę.

Bardzo mi szkoda, ale będę dalej zaglądać na Wasze blogi i podczytywać.

Zapraszam na mojego instagrama. Nie mogę niestety wkleić linku, ale proszę szukać pod nickiem kura_mania

Dziękuję bardzo za wszelkie komentarze i za zaglądanie tutaj nawet w okresach, kiedy blog kulał.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

czwartek, 1 września 2016

SERIAL: „Daredevil”, sezon 2, 2016 - Tydzień z Daredevilem



dziś wpis ilustrowany tumblrem i etsy

TEKST NASZPIKOWANY SPOJLERAMI CHOCIAŻ NIE WSZYSTKO ZOSTAJE OPOWIEDZIANE CHOC MOGLOBY ALE JEDNAK NIE
Wilson Fisk siedzi w więzieniu patrząc na pustą ścianę celi i myśląc nad tym jakim człowiekiem chciałby być.

Madame Gao i jej chińska mafia wrócili do ojczystego kraju.

Nobu nie żyje, a Yakuza się przyczaiła.

Czy Diabeł z Hell’s Kitchen posprzątał w garach piekielnej kuchni już na dobre?

Ha, okazuje się, że Daredevil  (Charlie Cox) eliminując trzy rządzące dzielnicą organizacje przestępcze dał pole do popisu tym pomniejszym, które ze schedy porzuconej przez wspomniane osoby chcą wykroić dla siebie jak największy kawał piekielnego tortu.

Sezon zaczyna się mocno – od masakry członków irlandzkiej mafii. Rozgorzała wojna gangów, ale oprócz wewnętrznych walk nagle w dzielnicy pojawia się ktoś nowy. Ktoś kto ma trening wojskowy, ktoś kto ma dostęp do wszelkich rodzajów broni, ktoś kto zabija tak łatwo jak Ty mrugasz. Wykańcza zarówno Irlandczyków, jak i gang motocyklowy Dogs of Hell.

Tożsamość tej osoby poznajemy od razu w pierwszym odcinku. Nazywają go Punisher (Jon Bernthal), bo prowadzi swoją wendettę zabijając kolejnych kryminalistów i czyszcząc ulice z gówna. Nie zajmuje się tym czy dany człowiek gangu prosi o wybaczenie lub deklaruje chęć zmiany stylu życia. Punisher jest surowym sędzią, który wykonuje jedynie wyroki śmierci. Jest Daredevilem o jeden krok dalej, Diabłem, który przekroczył linię. 

Kim jest jednak tak naprawdę osoba nazwana przez gazety Punisherem? To Frank Castle, wielokrotnie odznaczony weteran wojen m.in. w Afganistanie i Iraku. To mąż żonie, ojciec dzieciom. A przynajmniej tak było do momentu, kiedy jego rodziny nie zabito w czasie wymiany ognia między gangami w Central Parku.
Castle to bardzo dwuznaczna postać. Z jednej strony powinien zostać schwytany i postawiony przed sądem (co zresztą ma miejsce) za zabicie trzydziestu osób. Trzydziestu osób nieskazanych, trzydziestu osób, którym nigdy w świetle prawa nie udowodniono winy. Jednakże nie jest mi trudno zrozumieć powody, którymi się Castle kieruje w swojej wendecie, ból po utracie rodziny i chęć zemsty, która jest jedynym uczuciem, którego go napędza. Bez zemsty, bez wojny, nie wiadomo czy byłby w stanie żyć. Może faktycznie Punisher postradał zmysły? Zresztą ludzie tak bardzo przekonani o swojej słuszności są niebezpieczni.

Konfrontacja Punishera z Daredevilem jest bardzo interesująca. Diabeł wygląda przy nim nieco jak uczniak. On nie zabija, a jedynie tłucze kryminalistów co w sumie za dużo nie zmienia. Jedynie miesza na dzielnicy nie rozwiązując jej problemów ostatecznie. Z drugiej jednak strony, ostateczne rozwiązanie proponowane przez Punishera jest nie tylko niebezpieczne, ale i otwiera furtkę kolejnym bandytom. Czy jest w ogóle możliwe kompletne wyeliminowanie zbrodni? Kiedy Daredevil postanawia usunąć Blacksmitha, nowego bossa narkotykowego, tak naprawdę oddaje też przysługę Madame Gao, która również handluje heroiną, a której interesy cierpią przez działalność konkurencji.

Łączy się to z  chyba najważniejszym problemem tego sezonu, czyli z zasadnością działania Daredevila i sprawą potencjalnych naśladowców. Najpierw był Diabeł z Hell’s Kitchen, potem pojawił się Punisher. A co będzie jak ludzie zaczną sami wymierzać sprawiedliwość? Nie chodzi mi tu o wstawienie się za prześladowanym dzieciakiem, ale o sytuacje, kiedy targetem jakieś psychola staną się na przykład kobiety w średnim wieku z brązowymi włosami, bo taka właśnie kiedyś go w sklepie oszukała? 

Co więcej, przez Daredevila ludzie nie ufają policji, bo wszystko za nich załatwia Diabeł, a policja jedynie po nim sprząta. Zresztą sam policjant Mahoney bodajże (Royce Johnson) stwierdził, że Daredevil nie jest po stronie policji, ale po swojej własnej stronie (i to jest akurat racja).  Może Daredevil powinien działać w ukryciu oddając sukcesy policji? To ciekawe pytanie, bo przecież Daredevilowi nie chodzi o rozgłos i sławę, ale o bezpieczeństwo dzielnicy, więc może faktycznie powinna to policja przypisywać sobie jak najwięcej zasług. Dzięki czemu nie byłoby może więcej jego naśladowców, a ludzie odzyskaliby zaufanie do policji.

Wracając jednak do Punishera, Daredevil  początkowo jest w kontrze do tego antybohatera, ale później ich wzajemne stosunki się zmieniają. Może nie zostają partnerami, ale akceptują swoją obecności i zaczynają działać równolegle, momentami się uzupełniając. Czy jest to dobre rozwiązanie? No cóż, Punisher robi to czym nie chce splamić sobie rąk Daredevil. W ten sposób sumienie Diabła jest czyste, a Punisher wyświadcza mu ogromną przysługę, bo jak sam twierdzi, po przekroczeniu  tej cienkiej granicy jaką jest morderstwo nie ma powrotu. 

Bardzo na plus jest to, że bohaterowie mieli czas na dyskusję, na przedstawienie swoich racji. Czy to na dachu budynku, kiedy Punisher złapał Daredevila czy to na cmentarzu, kiedy Castle czeka ranion na policję. Często tego właśnie brakuje w superbohaterskich produkcjach – rozmowy (o ile lepszy byłby nowy Kapitan Ameryka, gdyby oprócz tej masy emocji, która w nim została przedstawiona, byłoby również więcej czasu na rozmowy). 

Oprócz, trudnego moralnie Punishera w tym sezonie pojawia się Elektra (Elodie Yung), czyli dawna miłość Murdocka i wychowanka Sticka. Jeśli chodzi o moralność Elektry to tu sprawa jest o wiele prostsza. Kobietą kieruje kaprys. Ciągle żywi pewne uczucia do Matthew, więc zazwyczaj staje po jego stronie, ale z drugiej strony to kompletna psycholka, którą upaja zabijanie.  

I teraz ciekawe jest to w jaki sposób zachowuje się przy niej (lub raczej przez nią) Matthew. Elektra wyzwala w nim takie uczucia, których chyba do nikogo innego nie żywi. Sprawia, że robi się on dzikszy i mroczniejszy. 

Porównajmy dwie sceny. W pierwszej, Matthew będąc w takim początkowym stadium związku z Karen Page (Deborah Ann Woll) omawia z nią szczegóły obrony Franka Castle, który został ich klientem. Kiedy Karen mówi, że w pewien sposób rozumie zachowanie Franka i mimo, że nie jest do końca przekonana do jego sposobu działania, to jest w tym jakaś słuszność, Matthew jest oburzony. Zapada niekomfortowa cisza, sytuacja jest raczej niezręczna i w rezultacie Karen wychodzi. Za to, kiedy do mózgu Murdocka wreszcie doszło to co już dawno zobaczyłam w psychopatycznym uśmiechu Elektry (która zresztą może ma ze trzy miny na cały serial), czyli, że zabijanie to jej natura i kobieta po prostu to kocha on się z tym… godzi. Niby jest jakiś tam szok, ale w sumie to Matt chce z nią uciekać do Maroka. 

Jeśli już jesteśmy przy Karen to jest ona prawdziwą bad ass postacią! Już w pierwszym sezonie Karen wykraczała po za swój nowy zawód sekretarki. Jest zbyt bystra, zbyt silne ma poczucie sprawiedliwości by się zgadzać na nieudolność policji i sądów, zbyt silna jest w niej chęć odkrycia prawdy. Jest to świetnie zbudowana bohaterka kobieca, która pomimo swojej atrakcyjności nie gra wyglądem (choć te jej mega obcisłe ciuchy wprawiają mnie w depresję. Jak można być aż tak szczupłym, ech). W jej przypadku, na pierwszy plan wysuwa się jej nieustępliwa osobowość. Jest typem twardzielki, dostaje się pod ostrzał seryjnego mordercy, ale i tak ryzykując swoim życiem ratuje Grotto,  irlandzkiego gangstera. Zresztą ilość śmierci i to takiej zlanej krwią i mózgiem, która ją otacza sprawiłaby, że słabsza osoba kompletnie by się załamała, a ona nawet się nie trzęsie, oprócz chwilowych i to bardzo krótkotrwałych chwil załamania. Co więcej, Karen nie ma nikogo komu mogłaby się wypłakać, z kim mogłaby się podzielić tym co jej się przydarzyło, bo nie dość, że nie ma żadnych bliskich osób oprócz Foggy’ego to jeszcze kieruje nią potrzeba chronienia Franka (a Foggy na pewno kazałby jej, tak jak Matt). I tak jak chęć zemsty napędza Franka Castle’a tak dojście do prawdy sprawia, że Karen przejdzie wszystko byleby dojść do sedna sprawy, do odkrycia prawdy. Dlatego też w takim stopniu angażuję się w sprawę Castle’a, z którym ma bardzo niebezpieczną, ale i do pewnego stopnia bliską relację (no, a na pewno wykraczającą po za jej zakres obowiązków).

Jedynym minusem jeśli chodzi o postać Karen jest jej słaby wątek romansowy z Mattem. Pomijając chamski podryw Karen (zawiązywanie krawata Matta, uczenie go gry w bilard, itp.) wątek ten wydaje się sztuczny i drętwy. Bez sensu jest również to, że pomimo tego, że Karen wie o problemie alkoholowym Matta (tak jego ciągłe nieobecności i zadrapania tłumaczy jej Foggy) nie robi nic by mu pomóc. No chyba, że wspólne picie u Josie miałoby mu jakoś pomóc. No i przy całej swojej dociekliwości, dziewczyna nie robi nic by się dowiedzieć co tak naprawdę dzieje się w życiu osoby, w której jest przecież zauroczona.

Mimo, że bardzo lubię postać Karen moją ulubioną jest oczywiście Franklin Nelson (Elden Henson). Trzeba przyznać, że dostaje swój solidny kawałek historii co mnie cieszy, bo jego humor, dystans do siebie i do świata, jak i urocza osobowość podbiły moje serce. W tym jednak sezonie Foggy pobił sam siebie. Jedynie dzięki swoim słowom, inteligencji i sprytowi wygrał w sytuacji, gdzie wydawałoby się to przemoc i kosa w żebro zwyciężą. Foggy jest odważny, bo ma odwagę dochodzić prawdy w niebezpiecznych sytuacjach pomimo tego, że nie ma żadnych nadnaturalnych umiejętności. Kierując się swoim silnym kręgosłupem moralnym i lojalnością oraz przyjaźnią do Matta idzie go szukać po strzelaninie w szpitalu. Bo właśnie po to są przyjaciele, by sobie pomagać (lekcja, która Matt zrozumiał na opak odsuwając od siebie wszystkich). Świetne jest tez spotkanie Foggy’ego z prokuratorką generalną Reyes na komisariacie, kiedy ona chce usadzić jakąś mało ważną, ale upierdliwą kancelarią, a Foggy ze spokojem i niezwykłą elokwencją załatwia Reyes  (Marva Hicks) na szaro.

 Niestety, pomimo posiadania dużej wiedzy i intuicji dotyczącej tego jak zachowywać  się w trudnych sytuacjach, nie wierzy w siebie. Fakt, że Matt opuścił go w potrzebie kompletnie olewając proces Castle’a i buszując po nocy z Elektrą łojąc ninja sprawił, że Franklin rozkwitł nie tylko jako karnista, ale i jako osoba. Okazało się, że wcale nie potrzebuje elokwencji swojego wspólnika, żeby coś osiągnąć.

awww
O Murdocku już trochę napisałam, ale to co mnie uderzyło w tym sezonie to coś co chyba związane jest z tym jego katolickim wychowaniem. Porównywania Matta do męczennika są bardzo częste. On nigdy temu nie zaprzecza. Myślę, że to w wyniku jego wychowania i wyznawanej wiary idea męczeństwa jest mocno w nim osadzona. Nie jest to męczeństwo dla religii, ale poświęcenie się dla swojej dzielnicy. Mimo tego, że bierze on za dużo na swoje barki to dalej w to brnie, uważa, że to jego misja, powołanie, własna prywatna krucjata, bo on musi stać na czele swojego miasta. To jest właśnie ciekawe. To ciągłe powtarzanie, że Nowy Jork to jego, jego, JEGO miastem. Podobny jest w tym do Fiska, któremu również leży na sercu dobro Hell’s Kitchen. Cele mają podobne, trochę podobnie działają.  Murdock nigdy nie narzeka na swój los, bo to on sam go brał. Przyjmuje ten krzyż z pokorą. Jak rasowy katolik, lubi cierpieć. Stereotypowe? Może. Zresztą od czasu do czasu scenarzyści przemycają tam żarcik na temat katolików. Wydaje się, że Matt lubi narzucać na siebie przygniatająca odpowiedzialność. Może ma to być swego rodzaju pokuta? Ale za co? A może po prostu chce wykorzystać ta druga szansę, jaką dał mu los w postaci treningu od Sticka? A może po prostu nie jest w stanie przyznać, że sprawia mu to przyjemność, daje dzika radość życia, sprawia, że wreszcie czuje się Matt żywy?

 Oprócz tego jasno mamy wyłożone zasady, którymi kieruje się Daredevil. Było wiadome, że uważa on za swoją misję doprowadzenie kryminalistów przed oblicze sądu i praworządne ich ukaranie, ale teraz dowiadujemy się o motywach jego działania. Uważa on bowiem, że każdy człowiek ma w sobie dobro i dlatego każdy zasługuje na kolejną szansę, bo może jednak będzie chciał się zmienić i zostać dobrym? Daredevil jako człowiek nie ma wglądu w ludzką dusze , więc nie może oceniać drugiego człowieka, ani wymierzać mu kary (to może zrobić jedynie Bóg lub sąd). Jego mottem są słowa „Odkupienie jest możliwe”.

Jeśli chodzi o sezon drugi w ogólności to tak jak pierwszy można by podzielić na wątek realistyczny, czyli dobieranie się do Fiska stroną legalną i watek superbohaterski, czyli działalność Daredevila dzięki czemu serial był bardzo oryginalny i taki pełen napięcia to w drugim sezonie trochę to wszystko jest pokręcone.
etsy rządzi. wszystko tam można znaleźć.

Nie ma tutaj takiej spójności w wydarzeniach. Zaczynamy od Punishera, odkrycia motywów jego działania i jego konfrontacji z Diabłem, przechodząc w proces sądowy Franka, którym zajmują się Foggy i Karen. Przy okazji, Karen odkrywa kolejne nieścisłości w raportach policyjnych, sądowych czy tych sporządzonych przez patologa. Spisek zatacza coraz większe kręgi dotykając tak wysoko postawionych osób jak prokurator generalna Reyes. Potem jednak się urywa, bo Karen zamiast opisać to szambo skupia się na pisaniu artykułu o Franku jako osobie prywatnej. Już machlojki pani prokurator czy nowa postać Blacksmitha, faceta robiącego niesamowity hajs na handlu najczystszą heroina w mieście nie jest tak ważna.
Potem pojawia się Elektra, a wraz z nią Stick (Scott Glenn), a wraz z nimi wątek z dupy. Tzn. wątek ma swoje uzasadnienie, ale odwieczna wojna między siłami dobra, Czyścicielami, a złą organizacją nazwaną Ręka, która dysponując tajemniczą bronią, Czarnym Niebem, może uzyskać dominację nad światem jest tak straszliwie komiksowo kiczowata, że aż gryzie się z świetnym wątkiem realistycznym. Kiedy Stick wyłuszczył Mattowi o jaką stawkę prowadzona jest wojna, która zaczęła się stulecia temu, moją jedyną reakcją było „What. The. Fuck”. Walki z kolejnymi ninja zlewały mi się w jedno. Pomyślałam nawet, że zombie Nobu (Peter Shinkoda) jest przesadą, ale dawcy krwi stojący niczym nawiedzone blond dzieci z tanich horrorów przechyliły szalę. That’s it, gorzej być nie może. 

Brakuje mi też takiego chief villain nadającego ciężaru. Choć sceny z Wilsonem Fiskiem (Vincent D’Onofrio), który okazuje się, że jednak nie spędza jedynie na rozmyślaniach całych dni, są tak cudne, że mam nadzieję, że pojawi się on i w kolejnym sezonie.

I jeszcze kilka słów o zakończeniu. Tak, znów będę porównywać do sezonu pierwszego. Nie moja wina, że poprzeczka tak wysoko została zawieszona. W sezonie pierwszy zakończenie było w pewien sposób zamknięte. Mam na myśli to, że główny złol został wsadzony do więzienia, kancelaria zaistniała, a Daredevil dostał super kostium. I tak, wiedziałam, że Fisk będzie dalej kombinował i, że Matt dalej będzie pod osłoną nocy ścigał przestępców, ale te trzynaście odcinków dawało wrażenie skończonej całości, która bardzo mnie usatysfakcjonowała. Nie jest to takie częste, jeśli chodzi o MCU. 

W sezonie drugim zaś otwarto wiele drzwi i tak je pozostawiono. A to sprawia, że jest przeciąg. A w mieszkaniu, w którym jest przeciąg nie będziemy zwracać uwagi na piękny odcień ścian lub plan ogólny, ale na to, że kurna wieje. Tak więc ja zamiast podziwiać piękne i misterne przeplatanie się wątków po oglądnięciu trzynastego odcinka kończącego serię zastanawiam się co będzie dalej. Jednak Marvel nie mógł wytrzymać i postanowił być sobą. Aż oczekiwałam jakiejś sceny po napisach. Po za tym, zakończenie jest bardzo przewidywalne i pozostawiło mnie kompletnie oziębłą (to pewnie przez ten przeciąg).

Oczywiście, dalej to świetny serial i bardzo mi się podobał. Świetne są w ‘Daredevilu” ujęcia. I te zwykłe takie, typu siedzę i myślę, ale i te bardziej komiksowe, jak np. ten moment, kiedy Daredevil wskakuje do nieużywanego kanału metra i przykuca, a światło z włazu rozprasza się na wpół go oświetlając. Albo to żółtawe światło przy rozmowach w Elektrą w mieszkaniu Matta. Nie ma tutaj szerokich planów co daje efekt lekko klaustrofobiczny, ale o to właśnie chodzi, w końcu akcja rozgrywa się na ulicach gęsto zaludnionego miasta. Jeśli dostajemy plan szerszy czy wręcz panoramę miasta to jest to po ciemku, czyli i tak tego efektu przestrzeni. Co zresztą przecież świetnie się wpisuje w działalność Diabła. 

Chociaż kostium Daredevila dalej mi się nie podoba. Wolałam go w tej pończosze na głowie. Ok., wiem, że potrzebował czegoś mocniejszego do obrony przed ciosami i strzałami niż cienki podkoszulek, ale kostium jest paskudny. Szczególnie ta maska. No i patrząc na to jak sztywno siedzi Daredevil na cmentarzu wysłuchując opowieści Castle’a to widać, że jest on cholernie niewygodny. Choć w sumie to nie kostium to siedzenia, a do naparzania, więc co ja się czepiam.

Podsumowując, drugi sezon również ciekawym jest, ale nie ma w sobie takiego napięcia i atmosfery jak sezon pierwszy. Na razie nic nie wiadomo o sezonie trzecim. Najpierw będzie nakręcony mini serial the Defenders, który połączy cztery postaci o których wspominałam wcześniej, czyli Daredevila, Jessicę Jones, Iron Fist i Luke’a Cage, których seriale już miały swoją premierę lub zarutko się to stanie. Sam Cox bardzo pozytywnie nastawiony jest też do reboota solowego filmu o Daredevilu i ja chętnie bym to zobaczyła. Im więcej Coxa, tym lepiej.

ULUBIONA SCENA: Scena w budynku, na którego dachu Daredevil był uwięziony przez Punishera. Diabeł po uwolnieniu się i zlaniu Castle’a wsadza go do bardzo powoli zjeżdżającej na dół windy, a sam przedziera się przez piętra walcząc z kolejnymi członkami gangu Dogs of Hell. Małe przestrzenie, rozwalane po kolei jarzeniówki plus kołyszące się żółte światło żarówki na klatce schodowej tworzą niesamowitą atmosferę. I Daredevil przedzierający się przez hordy motocyklistów. Bardzo komiksowo, bardzo fajnie. Najlepsza sekwencja walki w całym drugim sezonie. W ogóle coś z tymi walkami na klatkach schodowych jest (czyt. podobna scena w Civil War).

ULUBIONY CYTAT:  który jest odpowiedzią Foggy’ego na zdanie wypowiedziane przez jednego z bandytów jaki to wygadany to on jest wygadany. Na co Foggy mówi: Forget. I do this for living. Matko, ale z niego bad ass!

Pozdrawiam,
Kura Mania.

PS. Tekst ten powstał na lajciku ponad miesiąc temu. Potem trzy razy (TRZY!!!) został utracony i napisany ponownie. Wreszcie został skasowany i napisany jeszcze raz i już nie tak fajnie i spójnie jak wcześniej. Ale to nic, jestem oazą spokoju <wdech wydech>.

M.